Skip to content Skip to footer

Od carskiej tiurmy do peerelowskiej katowni

Dzieje więzienia w Mokotowie w latach 1904–1918

Rzeczpospolita Obojga Narodów zniknęła z map świata, gdy po raz trzeci w 1795 r. została podzielona między trzech zaborców: Imperium Rosyjskie, Prusy i Austro-Węgry. Temu drugiemu przypadła w udziale m.in. Warszawa i graniczące z nią ziemie, w tym m.in. wieś Mokotów. Po Kongresie Wiedeńskim w 1815 r. stolica ducha polskiego, bez państwa, stała się częścią Cesarstwa Rosyjskiego. Pod względem prawnym w Rosji i podległych jej ziemiach obowiązywał surowy kodeks karny. Władze rosyjskie w 1882 r. zakupiły ziemię za „mokotowską rogatką”, liczącą ponad 3 hektary. Teren ten został przeznaczony pod budowę centralnego więzienia. Trzeba nadmienić, że od 1900 r. władze carskie jako główną formę kary za przestępstwa pospolite uznały więzienia, więc przystąpiono do ich budowy.

Początkowo zaplanowany obiekt więzienny w Mokotowie był określany mianem „Dom poprawczy” i został wybudowany w latach 1902–1904. Oficjalnie otwarcie więzienia nastąpiło 24 listopada 1904 r.

Jedno z rosyjskich czasopism o tytule „Строитель” (w języku rosyjskim „Stroitel”, w języku polskim „Budowniczy”), w wydaniu numer 21 z 1904 r., podało do informacji, że nowe więzienie miało składać się z oddzielnych budynków:

„1) budynek główny na 658 miejsc ogólnych, z cerkwiami prawosławną, katolicką i żydowską salą do modlitwy,

2) korpus pojedynczego odosobnienia (budynek z celami pojedynczymi) na 85 miejsc (później znany jako pawilon X) i na wyższym piętrze 72 celi nocnego odosobnienia (oddzielna część bez kanalizacji i z metalowymi kratami dla więźniów „specjalnych” [późniejszy pawilon XI),

3) kapitalny (solidny) budynek szpitala miał 60 łóżek z oddzielną celą dla więźniów chorych zakaźnie;

4) fligiel kotłowni (oddzielny nieduży budynek, najczęściej gospodarczego użytku), w którym mieściły się kotłownia i maszyny parowe, suszarka, pralnia i łaźnia z celą do dezynfekcji;

5) kuźnia i ślusarnia;

6) piwnica i magazyny;

7) administracyjny korpus (budynek mieszkalny dla zarządu i straży, zamieszkały przez pracowników więzienia) i domek drewniany dla ich służby;

8) kostnica.”

Jak widać, w przyszłym mokotowskim więzieniu, budowanym na początku XX w., zastosowano wiele nowoczesnych rozwiązań architektonicznych, wzorowanych poniekąd na rosyjskim projekcie więziennym, zrealizowanym uprzednio w Samarze, Odessie, Wilnie, Białystoku, czy Petersburgu. Powstałe więzienia w nadmienionych miejscowościach były, tak jak więzienie mokotowskie, częścią carskiego więziennego systemu. Powstaje zatem zapytanie, kto był autorem projektu obiektu więziennego w Mokotowie, jego głównym architektem? Odpowiedź nie jest jednoznaczna ani prosta. W prasie z bieżącej epoki za każdym razem wymieniano personalia polskiego inżyniera Mikołaja Możdżeńskiego, którego uważano za budowniczego tego więziennego kompleksu. Jego podpis jako inżyniera cywilnego, widnieje na dokumentach od chwili powołania komitetu budowy więzienia, aż do czasów remontów i poczynionych zmian w 1914 r. Nadto wspominana prasa, jeszcze z okresu przed rozpoczęciem budowy wskazywała, że to Możdżeński opracował projekt więzienny przysłany z Petersburga, a przy budowaniu obiektu więziennego pomagali mu architekci: Henryk Julian Gay i Józef Antoni Mazurkiewicz. Jeśli chodzi o wszelkie dokonywane zamiany, projekty albo kosztorysy, to były one zatwierdzane przez głównego architekta gubernialnego – Wiktora Junosza-Piotrowskiego.

W pierwotnym założeniu mokotowskie więzieni miało pomieścić około 800 osób, natomiast projekt techniczny kanalizacji przewidywał około 1000 osób. Główny budynek więzienia wyróżniał się dostępem do światła, oświetleniem elektrycznym, sprawną wentylacją, zapewniającą dobrą cyrkulacją powietrza. Na domiar zapewniono centralne ogrzewanie. Obiekt więzienny posiadał kanalizację i klozety (w większości celi), oświetlenie elektryczne i ogrzewanie parowe z kotłowni, kuchnię, także piekarnię, z dwoma nowoczesnymi piecami jak na tamte czasy.

W kolejnych latach istnienia więzienia w Mokotowie, już na 6 hektarowym obszarze, prócz pawilonów z celami i karcerami, umieszczono zaplecze kuchenne, szereg warsztatów, następnie dobudowano fabryki papierów i tkalnie. Obiekt więzienny uległ dalszej rozbudowie, szczególnie w latach 1905–1909. Przyczyną tego stanu zapewne była rewolucja w Rosji, która objęła też ziemie polskie i trwała ona od 1905 r. do 1907 r., a ostanie jej pojedyncze echa władze rosyjskie stłumiły rok później. Z powodu wspominanego zrywu rewolucyjnego władze carskie dokonały licznych aresztowań jej uczestników, czy podejrzanych o wzięcie w niej udziału. Skazanych osadzano w więzieniach, m.in. w Mokotowie. Jedna z ustaw rosyjskich, uchwalonych w 1908 r., pozwalała na zakładanie patronatów, czyli towarzystw mogących podjąć opiekę nad pensjonariuszami więzień, jak i opuszczających już mury zakładów. W Warszawie pierwsze takie towarzystwo o nazwie „Patronat” powstało w 1909 r., a trzy lata

później jego oddziały działały przy każdym większym więzieniu na ziemiach polskich. W ramach towarzystw organizowano m.in. pomoc lekarską, leki, ponadto opuszczającym więźniom zakłady umożliwiano powrót do rodziny, czy podjęcie pracy, itd.

Wobec więźniów w Mokotowie z lat 1908–1915 rosyjskie władze stosowały w ramach kary chłostę albo karcery. Kadra urzędników więziennych była na co dzień brutalna. Ponadto w więzieniu panowały trudne warunki egzystencjalne, bowiem nie ogrzewano cel więziennych, osadzeni otrzymywali w małej ilości i jakości pożywienie. Również ograniczono pensjonariuszom możliwość korespondencji, jak i dostęp do leczenia. Wielu osadzonych posiadało wyroki więzienia połączone z ciężkimi robotami (tzw. katorga). Byli oni wykorzystywani do wytężonej pracy, na przykład w prywatnych przedsiębiorstwach, za co otrzymywali niskie wynagrodzenie. Powyższe warunki skutkowały chorobami, na przykład w 1913 r. w więzieniu mokotowskim wybuchła gruźlica, choroba zakaźna, która pozbawiła życia bądź osłabiła zdrowotnie wielu więźniów.

W nadchodzących latach doszło do zaognienia sytuacji na europejskiej arenie geopolitycznej, w wyniku czego w lipcu 1914 r. wybuchła I wojna światowa, zwana także Wielką Wojną, pod czas której starły się ze sobą dwa bloki militarne. W jeden z nich weszły państwa centralne, czyli: Niemcy i Austro-Węgry, wsparte przez Bułgarię i Turcję. A drugi blok tzn. Ententę utworzyły: Anglia, Francja, Japonia, Rosja, Serbia, w 1915 r. przystąpiły Włochy, a w 1917 r. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.

Carskie wojska rosyjskie dopiero opuściły Warszawę w sierpniu 1915 r. Nowym administratorem więzienia mokotowskiego zostały władze niemieckie. Podobnie jak w czasach carskich, więzienie mokotowskie pozostało jednym z najcięższych więzień na terenie byłego Królestwa Polskiego. Do nadzoru nad więzieniami powołano Cesarsko-Niemiecką Dyrekcję Więzienną. W tym czasie Więzienie w Mokotowie zyskało oficjalną nazwę „Więzienie Karne w Mokotowie” (Strafgefängis zu Mokotow), a od kwietnia 1916 r., kiedy przyłączono Mokotów i ulicę Rakowiecką do Warszawy, przemianowano jego nazwę na „Więzienie Warszawa – Mokotów” (Gefängnis Warschau-Mokotow). Tak jak poprzednio więzieniem zarządzał naczelnik.

Na podstawie zachowanych akt osobowych więźniów karnych i śledczych przebywających w mokotowskim więzieniu można dowiedzieć się, że w 1916 r. pensjonariusze tego więzienia przeważnie byli sądzeni za nielegalne posiadanie broni, a rok później, w 1917 r., doszły kolejne oskarżenia dotyczące na przykład szpiegostwa, nielegalnego przekroczenia granicy, a także inne zarzuty z katalogu przestępstw pospolitych, takie jak: kradzieże, oszustwa, rabunki lub uszkodzenia ciała. Co więcej, władze niemieckie więzienia wprowadziły

drastyczną metodę wymuszanie zeznań na więźniach politycznych. W tym celu niemieckie władze więzienia wybudowały specjalną celę pokrytą w całości aż po sufit sztabkami drzewa, zwróconymi na kant. Do takiego pomieszczenia wpuszczono nagiego więźnia, wtedy ostre drewniane kanty wbijały się mu w stopy, po czym w całe ciało, gdy osadzony czując zmęczenie opierał się o ścianę.

Namiastka rządu polskiego, Tymczasowa Rada Stanu Królestwa Polskiego, powołana w 1916 r. przez obu okupantów ziem polskich, niemieckiego i austro-węgierskiego, na posiedzeniu w sierpniu 1917 r. zniosła karę zesłania, którą odtąd zastąpiono karą ciężkiego więzienia, też wprowadzono sześć rodzajów kar za przestępstwa – od kary śmierci po karę grzywny. Miesiąc później, we wrześniu 1917 r. generał-gubernator Warszawy, Hans von Beseler, przekazał wymiar sprawiedliwości urzędom polskim, jednakże więziennictwo pozostało w rękach niemieckich. Kiedy Niemcy, Austro-Węgry i Rosja sowiecka zawarły pokój w Brześciu nad Bugiem w marcu 1918 r., przebywające władze niemieckie na ziemiach polskich wydały amnestię dla więźniów, którą zrealizowano od czerwca do końca lipca w tym samym roku. Polskie ministerstwo sprawiedliwości podjęło szereg działań w celu przejęcia więzień od obu okupantów, m.in. od marca 1918 r. organizowano administrację więzienną, zaś już w maju uruchomiono Sekcję Więzienną, wydzieloną z Wydziału Sprawiedliwości, która przyjmowała kandydatów na inspektorów, starszych dozorców, dozorców i dozorczynie. Kandydatów wysłano na praktyki w więzieniach będących jeszcze pod okupacją niemiecką, Tymczasem aspirujący do pracy w więziennictwie warszawskim ponadto uczestniczyli w teoretycznych kursach wieczorowych, organizowanych przez Sekcję, układającą budżet, projekty regulaminów, czy ustaw. Przejęcie więzień w Warszawie przez władze polskie od niemieckich wreszcie nastąpiło z dniem 11 listopada 1918 r., gdy odrodziła się Rzeczpospolita Polska. Pierwszym naczelnikiem więzienia mokotowskiego został Stanisław Śledziewski.

 

Historia więzienia w Mokotowie w czasie rozwoju II Rzeczpospolitej Polskiej

(od listopada 1918 do września 1939)

Gdy rozwijała się odrodzona II Rzeczpospolita Polska (dalej: RP) i inne ważne dziedziny państwowości polskiej, po Śledziewskim naczelnikiem więzienia w Mokotowie został Tadeusz Ostrzeszowicz, następnie Zygmunt Bugajski, a po nim Władysław Ficke (od stycznia 1920 r. do marca 1939 r.), którego pomocnikiem był Antoni Radecki. Gdy Ficke przeszedł na emeryturę, nadzór nad więzieniem od kwietnia 1939 r. przejął Mieczysław Kobyłecki, były naczelnik więzienia we Wronkach. Naczelnikowi każdorazowo podlegały działy ekspedycji, gospodarczy, kancelarii, kasa pomocy i policyjny.

Już w styczniu 1919 r. powołano „Związek Dozorców i Pracowników Więziennych”, który w czerwcu podczas zebrania pracowników wszystkich więzień warszawskich w więzieniu mokotowskim przemianowano na „Związek Pracowników Więziennych Rzeczypospolitej Polskiej”. Działał on do 1932 r. Tymczasem Ministerstwo Sprawiedliwości powołało Okręgowe Dyrekcje Więzienne, jedną z nich uruchomiono w więzieniu mokotowskim. Jej prace trwały trzy miesiące, ponieważ z końcem września 1921 r. zawieszono w czynnościach wszystkie tego typu jednostki, z powodu etapów centralizacji struktury więziennictwa na ziemiach polskich.

Na początku w więzieniu mokotowskim było 122 pracowników o różnym statusie prawnym, zatrudnianych na umowy etatowe (mianowane) albo kontraktowe. Można nakreślić pokrótce w zarysie, że na przestrzeni dwudziestolecia międzywojennego kadrę zakładu, oprócz etatowej służby więziennej, czyli naczelnika, inspektorów, sekretarza, kancelistów, starszych dozorców, dozorców i młodszych dozorców, tworzył ją personel cywilny kontraktowy, jak: lekarze, felczerzy, sanitariusze, aptekarz, nauczyciele, ksiądz, goniec, kierownicy: kasy pracy i techniczny, kasjer, majsterkowie: stolarski, ślusarski, szewski i mechanicznych zakładów obuwia oraz palacze.

W 1932 r. doszło do zmiany w prawie karnym, na tej podstawie utworzono Korpus Straży Więziennej, m.in. funkcjonariusze więzień w całej Polsce mieli ujednolicone umundurowane i nadane stopnie służbowe, odtąd czynności służbowe ograniczały się do wyznaczonych stanowisk, czy w ramach posterunków. Nie mogli przynależeć do związków pracy, jedynie za pozwoleniem Wydziału administracji Więzień Ministerstwa Sprawiedliwości RP. Częściej akceptowano przynależność do organizacji o charakterze społecznym, jak: „Związek Sybiraków” albo „Związek byłych Ochotników Armii Polskiej”. Pracownicy więzienia w Mokotowie, szczególnie w latach dwudziestych, otrzymywali różnorakie formy pomocy. Na przykład administracja zapewniała w łaźni więziennej kilka wanien dla pracowników i ich rodzin, tymczasem wydział gospodarczy organizował dla funkcjonariuszy zakup cukru na kartki, odsprzedawano pracownikom węgiel albo drewno na opał. Innym razem organizowano kursy w celu podniesienia poziomu wykształcenia ogólnego wśród pracowników więzienia. Dzięki decyzji Ministerstwa Sprawiedliwości więzienne wydziały gospodarcze, jak na przykład w Mokotowie, mógł udzielać funkcjonariuszom krótkich zapomóg, przeznaczonych na opłatę szkół państwowych lub prywatnych, także otrzymywali zapomogi w wysokości jednego lub dwumiesięcznego uposażenia zwrotnego w ratach lub bezzwrotnego, jeśli sytuacja życiowa była bardzo trudna. Dzięki inwestycji w naukę służby więziennej, wielu funkcjonariuszy przyczyniło się do rozwoju nauki penitencjarnej czy kryminalistycznej. Wyniki badań mokotowscy funkcjonariusze publikowali, na przykład w belgijskich lub francuskich naukowych czasopismach o więziennictwie. Inną inicjatywą, o wymiarze społecznym, organizowaną przez władze więzienia w Mokotowie co roku przed Bożym Narodzeniem, były spotkania gwiazdkowe w głównej sali szkolnej (dziś świetlicy) dla latorośli warszawskiej służby więziennej. Zarówno ta, jak i inne odświętne uroczystości sprzyjały zbieraniu datków na różne cele charytatywne.

Jeśli chodzi o uzbrojenie mokotowskich funkcjonariuszy więziennych w początkach lat 20-tych XX w. to wyposażeni byli w karabiny i broń krótką, przejętą od zaborców. W 1934 r. przeprowadzono przezbrojenie i ujednolicenie broni. Kolejną ciekawostką jest, że przy więzieniu od kwietnia 1922 r. do 1925 r. wydawano czasopismo „Pracownik Więzienny” pod redakcją inspektora więzienia w Mokotowie Marcelego Dąbrowskiego. Było to pismo reprezentujące Związek Pracowników Więziennych Rzeczypospolitej Polskiej, jednoczące środowisko polskiej służby więziennej w całej Polsce. Treści gazety koncentrowały się na sprawach zawodowych i oświatowych. Pismo to od 1925 r. ukazywało się pod inną nazwą, mianowicie „Przegląd Więziennictwa Polskiego”, wciąż było pod opieką tego samego redaktora naczelnego, jednakże jego redakcja już nie znajdowała się przy więzieniu na Rakowieckiej. Co więcej, więzienie otworzyło swoją przestrzeń dla dziennikarzy warszawskich.

Jednym z nich był przedstawiciel „Stołecznego Kuriera Wieczornego”, który w serii artykułów z 1924 r. drukowanych pod tytułem zbiorczym „Szlakami krwi i mordu. Co powinna wiedzieć Warszawa o więzieniu w Mokotowie”, napisał między innymi: „Nic podobnego i nic złego nie zobaczysz Kochany Czytelniku w Więzieniu mokotowskim i aż boję mówić Ci o tem jak tam dobrze, aby Cię czasem nie zabrała ochota przeprowadzić się na stałe do tych wygód. Pod koniec lat dwudziestych, więzienie mokotowskie, na podstawie dekretu z marca 1928 r. prezydenta RP Ignacego Mościckiego w sprawie organizacji więziennictwa, było zaliczane do I-kategorii więzień. To oznaczało, że było samodzielnym zakładem penitencjarnym powyżej 450 pensjonariuszy, które przyjmowało skazanych powyżej trzech lat do sześciu lat maksymalnie i więźniów recydywistów. Również posiadało szpital. W latach dwudziestych i trzydziestych XX w. w więzieniu mokotowskim miało odsiadywać wyroki od 1200 do 1400 więźniów. Budynki podzielono na 12 oddziałów, zapewnione były kanalizacja, centralne ogrzewanie i oświetlenie elektryczne. Całość terenu więziennego była otoczona nieotynkowanym murem. Według archiwów więzienia mokotowskiego, w 1932 r. było 157 cel pojedynczych, w tym 12 karcerów i 72 klatki, następnie 63 cel zbiorowych, w tym 9 cel szpitalnych. Cele zbiorowe wyposażone były w łóżka z żelaznych ram na zawiasach, obciągnięte legimatami, to znaczy płóciennym materiałem. W dzień łóżka te były unoszone do ściany dla zwiększenia zajmowanej przestrzeni. Na korytarzach oddziałów mieszkalnych były szafy z przegródkami na rzeczy więźniów oraz umywalnie.

W głównym budynku więzienia wybudowanym w stylu neogotyckim, zwieńczonym krzyżem na wieżyczce, były kancelaria, kaplica więzienna i pomieszczenie przedzielone kratą, przeznaczone na spotkania więźnia z przychodzącymi do niego na widzenie gośćmi. Funkcjonariusze służby więziennej w karetach więziennych dowozili więźniów z sądów przy ulicy Miodowej lub przy Placu Krasińskich do kancelarii więzienia, która mieściła się we wspomnianym uprzednio głównym budynku. Tam okazywało się czy dany osadzony był więźniem karnym, śledczym (podlegającym prokurze i sądowi), czy może politycznym (skazanym za poglądy i przekonania polityczne). W kolejnym etapie dokonywano ich opisu do „Księgi więźniów przybyłych”, odbierano od nich do depozytu wartościowe rzeczy, następnie w pokoju z wanną poddawano więźniów kąpieli, strzyżeniu. W przypadku więźniów z wyrokami ciężkiego więzienia golono im wąsy, brody i strzyżono na krótko. Też w tym samym pokoju przebierali się w strój więzienny. Ich własne ubrania były dezynfekowane w razie potrzeby. Następnie więzień przechodził wizytę lekarską. Gdy osadzony nie posiadał własnej pościeli lub ubrań na zmianę, to otrzymywał je na miejscu. Rozkład dnia w więzieniu przebiegał od godziny 6:00 rano do 18:00. Światło w celi gaszono regulaminowo o godzinie 20:00, wszak mogło się ono dłużej palić za pozwoleniem naczelnika więzienia jako forma nagrody dla więźnia za zachowanie albo gdy tego wymagał stan mentalny osadzonego. Podobnie też za zgodą naczelnika gaszono światło w celach dwie godziny wcześniej, co stanowiło środek karny wobec nieposłusznych więźniów. W ciągu dnia osadzonych karmiono trzy razy, podług godziny wyznaczonej przez naczelnika więzienia. O ile praca nie zaczynała się w godzinach porannych, więźniowie szli na godzinny spacer po dziedzińcu. Więźniowie polityczni mogli korzystać z tego przywileju dwukrotnie w ciągu dnia. Ci, którzy pracowali, po spacerze zmierzali do warsztatów, pozostali zaś kierowali się do cel. Według założeń sanitarnych, ustanowionych w 1923 r., pomieszczenia, w których przebywali więźniowie, miały być wietrzone codziennie, a w okresie zimowym, czyli od listopada do kwietnia miały być opalane, temperatura w nich nie mogła spać poniżej 10 stopni Celsjusza. Pod żadnym pozorem funkcjonariusze więzienni nie mieli prawa wypominać więźniom kryminalnym ich przeszłość, do więźniów pełnoletnich zwracali się na pan” lub „wy”. Kąpiel i świeżą bieliznę zapewniano osadzonym raz w tygodniu, natomiast pościel wymieniano dwa razy w miesiącu. Zawartość sienników starano się uzupełniać trzy razy do roku. Więzień karny miał prawo do wysłania jednego listu miesięcznie, otrzymał z zewnętrz dwa też w skali miesiąca. Zaś więźniowie śledczy wysyłali i otrzymywali jeden list tygodniowo. Korespondencja podlegała cenzurze. Poza tym więźniowie mogli być odwiedzani przez gości raz w miesiącu, byli oddzieleni siatką, pod nadzorem funkcjonariusza. Wizyta taka trwała od 15 do 30 minut. Możliwe było widzenie w pokoju bez krat lub siatki rozdzielającej rozmówców za przyzwoleniem naczelnika, a w przypadku więźniów śledczych decydowały o tym prokuratura lub sąd. Przy więzieniu działało warszawskie Towarzystwo Patronat, które otaczało m.in. opieką więźniów mokotowskich.

Na teren więzienia można było wejść trzema bramami przy ulicy Rakowieckiej. Rozmieszczone były straże wartownicze w punktach newralgicznych, jak np. przy kotłowni, papierni Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych oraz przy szmaciarni. Na wieżach służbę pełnili funkcjonariusze z karabinami, podnosili w razie potrzeby alarm za pomocą dzwonka. Też w obiekcie więziennym były podręczne gaśnice. Dwa razy na terenie więzienia wybuchły pożary, w porę zauważone przez straże wartownicze, więc na nie było ofiar. Pierwszy z nich pojawił się w maju 1937 r. w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych, opanowany ręcznie przez funkcjonariuszy więzienia, a drugi w czerwcu 1939 r. gaszony przez Straż Ogniową, wtedy spaliły się dwie szopy z makulaturą.

W mokotowskim więzieniu istniało zaplecze techniczne, warsztatowe i przedsiębiorcze. W części gospodarczej i administracyjnej były: kotłownia, elektrownia (obie remontowane w 1931 r.), pralnia, magazyn żywności, część warsztatów i przedsiębiorstw. Zapewniały one więzieniu samowystarczalność. Ciepło i energię elektryczną dla obiektu więziennego pozyskiwano z węgla lub z koksu, od 1931 r. opał na stałe dostarczała Państwowa Kopalnia Węgla „Brzeszcze”, natomiast zapotrzebowanie na jedzenie częściowo uzupełniano warzywami pochodzącym z więziennego gospodarstwa rolnego i ogrodniczego, ponadto chleb dostarczano z własnej piekarni, podobniej jak jedzenie z kuchni na terenie więzienia. Tymczasem miejscowa pralnia zapewniała czystość pościeli, bielizny, odzieży więziennej w składnicy więziennej. Co więcej, działały inne warsztaty i przedsiębiorstwa, jak: krawiecki, szewski, ślusarski, drukarski, introligatorski, stolarski, jedwabniczy, wytwórnia mydła, stajnia (z pięcioma koniami więziennymi jako siła pociągowa), koszykarnia, wyroby słomkarskie i szczotkarskie, następnie Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych, czy mechaniczna fabryka obuwia Towarzystwa „Boston”. Przywięzienne warsztaty i przedsiębiorstwa przyjmowały zamówienia od instytucji, osób prywatnych i związanych z więziennictwem. Powstałe na terenie więzienia różne produkty, też wytworzone pieczywo, czy śmieci albo popiół z kotłowni wywożono z więzienia końmi więziennymi, którymi organizowano na powrót przewóz potrzebnych materiałów m.in. do warsztatów.

Praca w życiu więźniów w Mokotowie w założeniu pełniła funkcję resocjalizującą, bowiem wdrażali się oni w wymogi codziennej pracy wykonywanego rzemiosła. Osadzeni za pracę również otrzymywali zarobek pomniejszony o koszty pobytu w zakładzie. W dodatku więźniowie byli ubezpieczeni zgodnie z ustawą od ubezpieczeń. Gdy pensjonariusz więzienia ulegał wypadkowi, który skutkował uszczerbkiem na jego zdrowiu, to na podstawie dokumentów wystawionych przez lekarzy więziennych, przyznawano poszkodowanemu rentę bądź wypłacano jednorazowe zadośćuczynienie.

Nadto, w struktury więzienia mokotowskiego od 1937 r., wchodziły trzy Karne Ruchome Ośrodki Pracy (dalej: KROP), w których pracowali więźniowie skazani z maksymalnym wyrokiem kary więzienia do 2 lat, a najniższy wynosił do 2 miesięcy. KROP nr 2 znajdował się w Kępie Nadbrzeskiej, gdzie więźniowie brali udział w pracach drogowych lub ziemnych, np. w korycie rzeki Wisły. W kolejnym KROP oznaczonym nr 3, który znajdował się w Bromierzysku, rok później, od 1938 r. w Górkach, praca więźniów polegała na pracach melioracyjnych i leśnych. Trzeci, ostatni KROP o numerze 31 był w miejscowości Wilga. Prace w wymienionych Ośrodkach nadzorował personel wybrany spośród załogi pracowników więzienia mokotowskiego.

Przy więzieniu mokotowskim były męskie szkoły na poziomie ogólnokształcącym i zawodowym. Nauki pobierali pełnoletni więźniowie do 40 roku życia, z wyrokami ponad sześć miesięcy. Do dyspozycji były trzy izby szkolne, a zajęcia odbywały się w godzinach od 12:30 do 19:40. Praktyczną naukę zawodu rzemieślniczego więźniowie odbierali w warsztatach przy więzieniu mokotowskim: piekarskim, szewskim lub stolarskim. Za sprawą inicjatywy Ministra Sprawiedliwości RP, organizowano kursy z ogrodnictwa, rolnictwa i sadownictwa, w ramach istniejącego na terenie więzienia gospodarstwa rolniczego i ogrodniczego. Natomiast po niedzielnej Mszy świętej odbywały się dla więźniów odczyty, pogadanki, prelekcje, wygłaszane przez członków różnych organizacji społecznych, też organizowano przedstawienia teatralne i okolicznościowe akademie, w których występowali więźniowie. Na takie wydarzenia często zaproszono naczelników warszawskich.

Więźniowie mieli dostęp do różnych form rozwoju zainteresowań, m.in. istniały koła oświatowe, od 1922 r. działał chór kościelny, którego członkowie, przy wsparciu personelu, zdołali zakupić w 1928 r. organy do kaplicy więziennej. Ponadto osadzeni mogli wypożyczać książki z biblioteki więziennej, czy ćwiczyć na sali gimnastycznej, wybudowanej i udostępnionej w 1928 r. Były do dyspozycji więźniów kaplice rzymsko-katolicka, prawosławna i bożnica żydowska, sala modlitw dla wyznawców judaizmu. Więźniów żydowskich zwalniano od pracy w soboty, mogli nosić brody, znajdowali się pod opieką towarzystwa „Tomchaj-Assurim”, które dostarczało koszerne jedzenie i organizowało nabożeństwa. Na terenie więzienia czasami dochodziło strajków wśród więźniów, głównie wśród politycznych o poglądach komunistycznych. Służba więzienna odnotowała bunty na przełomie lipca i sierpnia 1924 r., w lutym 1930 r., w czerwcu i w sierpniu 1930 r., czy w lipcu 1937 r. Takie odstępstwa w rytmie dnia więziennego karano, w zależności od stopnia szkodliwości różnymi środkami karzącymi, na przykład brakiem dostępu do księgozbioru bibliotecznego, zakazem nauki, spaceru, innym razem gaszono dwie godziny wcześniej światła w celach lub rozdzielano więźniów do innych cel lub kierowano ich do innych więzień, w ostateczności wymierzano karę karceru. Dochodziło wśród więźniów też do ucieczek. Jedna z nich zakończyła się tragicznie. W nocy z 21 na 22 kwietnia 1923 r. uciekło czterech więźniów. W trakcie ucieczki zabili trzech dozorców więzienia: Antoniego Łapińskiego, Józefa Kurowskiego i Henryka Rucińskiego. Śmierć funkcjonariuszy poruszyła społeczeństwo, odbiła się szerokim cechem w bieżącej prasie krajowej oraz została odnotowana we wspomnieniach, byłego więźnia mokotowskiego, Urke Nachalika, pisarza międzywojennego, który notabene zdobył wykształcenie w murach więzienia mokotowskiego. Z czterech zbiegłych więźniów złapano dwóch i otrzymali kary śmierci. Jeden zbiegł do Związku Sowieckiego, a ostatni poszukiwany więzień został zabity przez członków świata przestępczego. Zabitych dozorców uroczyście pochowano na koszt państwa polskiego, a dyrekcja więzienia mokotowskiego zbiegała o dożywotnią rentę dla rodzin zmarłych tragicznie funkcjonariuszy. Kolejna ucieczka więźnia odbyła się w październiku 1936 r. Pod pozorem wizyty u lekarza więzień w przebraniu robotniczym schował się w papierni, skąd czekał do godzin porannych, przedostał się na dach od strony ulicy Narbutta. Zobaczył go funkcjonariusz więzienny, który oddał strzał w jego kierunku, w wyniku czego uciekinier spadł z dachu. Gdy więzień oprzytomniał, zabrano go do z powrotem do więzienia. Podczas transportu kolejowego w 1938 r. uciekło dwóch więźniów. Inny przypadek, to 13 kwietnia 1939 r. zbiegł osadzony podający się za współwięźnia z celi, który akurat miał termin końca odsiadki. Zamianę odkryli funkcjonariusze i tego samego dnia jeszcze pojmali uciekiniera. Ucieczki więźniów zdarzały się z Karnych Ruchomych Ośrodków Pracy, w większości kończyły się powrotem do więzienia w Mokotowie. Również wśród więźniów odnotowano zgony. Niektóre z nich wydarzyły się przy pracy, na przykład w papierni państwowej doszło do trzech takich zgonów w latach 1920–1936. Innym razem były to samobójstwa, dwa przypadki w 1926, jeden w 1927, w kolejnym roku, w 1928 r. odebrało sobie życie dwóch więźniów przez powieszenie w celach pojedynczych, następnie w 1935 r. zanotowano zgon pensjonariusza w skutek śmiertelnego otrucia, kolejne samobójstwo, bez podania przyczyny i miejsca, odnotowano w 1936 r. Byli też więźniowie z wyrokami kary śmierci. Wykonywano karę śmierci głównie na Cytadeli, wszak były przypadki wykonania najwyższej kary na podwórzu więzienia. W ciągu dwudziestolecia międzywojennego wykonano cztery kary śmierci; w 1925 r. powieszono jednego więźnia, w 1932 r. także jednego, a w 1933 r. wykonano wyrok śmierci na dwojgu osadzonych. Również wśród więźniów odnotowano zgony. Niektóre z nich wydarzyły się przy pracy, na przykład w papierni państwowej doszło do trzech takich zgonów w latach 1920–1936. Innym razem były to samobójstwa, dwa przypadki odnotowano w 1926 r., jeden w 1927 r., kolejne dwa w 1928 r. Następnie w 1935 r. zanotowano zgon pensjonariusza więziennego poniesioną na skutek śmiertelnego otrucia. Kolejne samobójstwo, bez podania przyczyny i miejsca, odnotowano w 1936 r. O wyjątkowości więzienia mokotowskiego stanowiło, jak wspomniano uprzednio, funkcjonowanie przy nim szpitala, który z biegiem lat rozbudowywano ze względu na rosnące potrzeby pacjentów-więźniów. Początkowo w szpitalu były dwa oddziały: zakaźny i zwykły, razem było 36 łózek dla chorych. Trzeba tu nadmienić, że do więzienia kierowano więźniów o różnym stanie fizycznym i psychicznym. Przy szpitalu był ogród, więc warunki sprzyjały spokoju dusz i rekonwalescencji więźniów. W więzieniu w Mokotowie z czasem uruchomiono dla skazanych okręgowy szpital dla nerwowo i psychicznie chorych, dysponujący 20 łóżkami. U schyłku 1937 r. cały szpital liczył około 140 łóżek, w tym wciąż 20 miejscami dla mentalnie chorych. Leczono choroby społeczne, też choroby zakaźne, weneryczne i natury psychicznej. Główną chorobą, która powodowała zgony wśród więźniów przy Rakowieckiej była gruźlica. Znaczną ilość zgonów z jej powodu odnotowano w styczniu 1920 r., w czerwcu 1923 r., w marcu 1924 r., też od lutego do września 1925 r., a szczególnie dotkliwa była w dwóch po sobie następujących latach, w 1927 i 1928 r. Stan personelu medycznego pod koniec lat trzydziestych liczył pięciu lekarzy, sanitariusza-aptekarza, sanitariusza-felczera i dentystę-felczera. Leki dla więźniów, funkcjonariuszy i urzędników przywożono do mokotowskiej apteki więziennej z centralnej apteki więziennej. Bardzo dbano o czystość w więzieniu i na jego oddziałach, zwłaszcza w szpitalu więziennym, gdy przychodzili nowi więźniowie. Co ciekawe, w mokotowskim więzieniu, w dziale pracy, produkowano aparaty do dezynfekcji (potocznie nazywane „dezynfektory”), według pomysłu dr. Henryka Jankowskiego, naczelnego lekarza więzień.

Więzienie mokotowskie ze względu na nowoczesność było odwiedzane przez delegacje z różnych zakątków świata. W 1925 r. zjawiła się delegacja dziennikarzy z Turcji, goście z francuskiego i duńskiego Czerwonego Krzyża, następnie Jekatierina Pieszkowa, pełnomocnik Biura Czerwonego Krzyża Związku Sowieckiego i Lucien Brunel, sekretarz Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Przedstawiciel duńskiego Czerwonego Krzyża pozostawił wpis w „Księdze Pamiątkowej” więzienia mokotowskiego: „(…) porządniejszego nie ma u nas w całej Danii i nigdzie też u nas nie spotka się lepszej karności więziennej”. A w 1928 r. więzienie odwiedził William Baxter, senator z USA zajmujący się kwestią więziennictwa w stanie Connecticut. W „Księdze Pamiątkowej” pozostawił wpis: „W ciągu 45 lat mojej pracy w dziedzinie więziennictwa nie dane mi było zwiedzać więzienia, które by można porównać z więzieniem warszawskim”. Natomiast w 1936 r. wizytę w więzieniu złożył amerykański profesor Malcolm McDermott, wykładowca Duke University School of Law, który współpracował z polskim karnistą Rafałem Lemkinem, twórcą pojęcia „ludobójstwa”. Dwa lata później, w grudniu 1938 r. więzienie zwiedzała niemiecka delegacja z Hansem Frankiem na czele, który w tym czasie pełnił obowiązki prezydenta Akademii Prawa Niemieckiego i ministra bez teki w rządzie Adolfa Hitlera.

W 1938 r. w Polsce było już 330 więzień. Pośród nich główną wizytówką było więzienie w Mokotowie przy Rakowieckiej. Pomyślny rozwój polskiego więziennictwa zahamował wybuch II wojny światowej 1 września 1939 r.

 

Więzienie w czasie II wojny światowej (1939 – 1945)

Gdy wybuchła II wojna światowa 1 września 1939 r. po wkroczeniu Niemiec na ziemie polskie, prezydent Rzeczpospolitej Polskiej, Ignacy Mościcki, wydał dekret, na podstawie którego od 2 do 8 września 1939 r. zwolniono wielu więźniów, m.in. z więzienia mokotowskiego. A po 8 września służba więzienna wywiozła z Mokotowa część więziennych archiwów administracyjnych, zaś pozostałe materiały, jak księgi więzienne i personale akta więźniów, zostały przejęte przez władze niemieckie, które na ich podstawie odnalazły zwolnionych więźniów i ponownie ich osadziły w więzieniu.

Podczas zaciętych walk o Warszawę, naczelnik więzienia mokotowskiego Kobyłecki ewakuował część więźniów pod opieką Straży Więziennej na wchód Polski. Zginął on pod Kownem po 17 września 1939 r. W podobnym czasie Zygmunt Bugajski, były naczelnik więzienia mokotowskiego, został zatrzymany przez żołnierzy Armii Czerwonej, którzy przekazali go w ręce przedstawicieli NKWD, następnie przeniesiono go kolejno do obozów w Szepietówce i w Kozielsku. Bugajski został zamordowany przez Sowietów w Lasu Katyńskim wiosną 1940 r. wraz z innymi polskimi oficerami. W Katyniu też zginął strażnik z więzienia mokotowskiego Jerzy Nizina. Jeśli chodzi o ustalenie liczby mokotowskiej służby więziennej straconej w Katyniu, wciąż są wymagane pogłębione badania naukowe.

Kiedy Warszawa została zdobyta 27 września 1939 r. przez wojska niemieckie, także przejęto więzienie w Mokotowie, w którym przeprowadzono remonty po walkach wrześniowych. Pod względem administracyjnym już w październiku 1939 r. władze niemieckie utworzyły jednostkę administracyjno-terytorialną Generalne Gubernatorstwo, które objęło ziemie pobite przez wojska niemieckie, nie anektowane do III Rzeszy. Początkowo te ziemie podzielone na dystrykty: warszawski, radomski, lubelski, krakowski, a w 1941 r. pojawił się galicyjski. Więzienie mokotowskie znajdowało się dystrykcie warszawskim Generalnego Gubernatorstwa. W raz ze zmianami terytorialnymi dokonano zmian m.in. w więziennictwie. Jeszcze w październiku 1939 r. utworzono Departament Karny, przekształcony wiosną 1940 r. w Zarząd Zakładów Karnych podległy Głównemu Wydziałowi Sprawiedliwości. Więzienie w Mokotowie podlegało pod Kriminalpolizei (Kripo, niemiecka policja kryminalna), także zachowało swą właściwość sprzed 1939 r., bowiem wciąż było przeznaczone dla więźniów karnych. Więziono osoby różnej narodowości.

Oficjalna nazwa więzienia podczas II wojny światowej brzmiała Gefängnis Warschau (Więzienie Warszawa), a od drugiej połowy 1942 r. Deutsche Strafanstatt Warschau (Niemiecki Zakład Karny, Niemiecki Zakład Karny w Warszawie). Inne potoczne nazwy to: Gefängnis Mokotow albo Rakowiecka-Gefängnis. W okresie II wojny światowej władze Niemieckie z powodu braku kadry w więzieniach wezwały polski personel więzienny pod groźbą surowych kar po karę śmierci. Naczelnikiem w październiku 1939 r. ponownie został Ficke, pełnił tę rolę do Powstania Warszawskiego, jednakże rzeczywistą władzę w więzieniu sprawowali Langebartels, Hieynagier i Kircher, inspektor sądowy. Ficke zajmował się sprawami gospodarczymi i kwestiami finansowymi, zaś we wrześniu 1944 r. został wywieziony do niemieckiego obozu przejściowego w Pruszkowie. Przeżył wojnę.

W więzieniu mokotowskim po wrześniu 1939 r. przetrzymywano więźniów politycznych, jak na przykład Stefana Starzyńskiego, prezydenta Warszawy. Również więziono grupę polskich oficerów przywiezionych z niemieckiego oflagu VII A – Murnau, których przeniesiono do więzienia przy ulicy Daniłowiczowskiej. Zaś w marcu 1940 r. osadzono Janusza Kusocińskiego, wybitego sportowca. Z więzienia mokotowskiego przewieziono go na przesłuchanie do siedziby Gestapo przy alei Szucha, następnie do więzienia przy ulicy Dzielnej na tzw. Pawiak, a stamtąd wywieziono go do Palmir pod Warszawą, gdzie został rozstrzelany przez wojska niemieckie, w ramach realizowanej przez Niemców akcji o kryptonimie AB (Ausserordentliche Befriedungsaktion, Nadzywczajna Akcja Pacyfikacyjna), skierowanej przeciw polskiej inteligencji. Do więzienia mokotowskiego też trafiali na krótki czas osadzeni z innych więzień. Na przełomie wiosny 1940 r. odnotowano w więzieniu przeludnienie, w tym niedożywienie, przez co panowały złe warunki, które sprzyjały szerzeniu się chorób, jak gruźlica płuc, dur plamisty, czy inne choroby wynikające z braku odpowiedniego jedzenia. Po raz pierwszy i zarazem jedyny w marcu 1940 r. 75 kobiet było więźniarkami. Z tego powodu zatrudniono niezbyt liczny personel kobiecy.

W więzieniu mokotowskim służbę pełniło około 140 strażników. Z kolei personel polski w więzieniu mokotowskim starał się prowadzić konspirację w ramach wywiadu więziennego Służby Zwycięstwu Polski/Armii Krajowej (dalej: AK) i Towarzystwa Opieki nad Więźniami „Patronat”. Również działała siatka konspiracyjna „998”. Konspiratorzy zajmowali się na przykład rozpowszechnianiem bibuły, pomocą w organizowaniu ucieczek osadzonych z więzienia, dostarczaniem pożywienia albo grypsów. W celu ochrony funkcjonariuszy przed dekonspiracją przenoszono ich do innych więzień. Siatę konspiracyjną polskich strażników więziennych w więzieniu w Mokotowie tworzyli m.in. Adam Szumski, Michalina Wojciechowska, Józef Miernicki, Olech Szumowski, Franciszek Mozdżyński, Ignacy Purgał, Henryk Pyda, Marian Kwiatkowski, Józef Miernicki, Aleksander Jaworski, czy Władysław Chmielewski. Wielu z nich zostało zdemaskowanych przez władze niemieckie, za co ponieśli karę śmierci przez rozstrzelanie albo zostali wywiezieni do niemieckich nazistowskich obozów koncentracyjnych.

Tydzień przed wybuchem Powstania Warszawskiego Niemcy wypuścili z więzienia mokotowskiego niemieckich osadzonych, też volksdeutchów (osoby wpisana na listę osób pochodzenia niemieckiego) i kilku Polaków. Według relacji Kirchnera w więzieniu pozostało 826 więźniów, a na podstawie „Księgi inspekcyjnej” wiadomo, że pozostało 817. Przerwano zwalnianie więźniów, ponieważ wyszedł fakt przyjmowania łapówek od rodzin, które starały się o uwolnienie bliskich z więzienia. Na 29 lipca władze niemieckie zarządziły ewakuację więźniów, ale rozkaz odwołano po południu, gdyż zadecydowano, że osadzeni przydadzą się do kopania okopów na terenie Warszawy. Z tego pomysłu zrezygnowano 1 sierpnia. W tym dniu obowiązki kierownika więzienia przejął Kirchner, gdyż w pracy nie zjawił się Ficke. Jeszcze w dniu 1 sierpnia wypuszczono jedenastu osadzonych. Z tego dnia pochodzi ostatni zapis z „Księgi inspekcyjnej” z podpisem oficera i stanem więźniów.

Więzienie w trakcie Powstania Warszawskiego

W dniu 1 sierpnia 1944 r. o godzinie 17:00. wybuchło Powstanie Warszawskie. W obszarze więzienia walczyła 1. kompania szturmowa 4. Rejonu Obwodu Mokotów AK dowodzona najpierw przez ppor. Antoniego Figurę „Kota”, a potem przez Kazimierza Grzybowskiego „Misiewicza”. Teren wokół więzienia był gęsto zajęty przez dobrze uzbrojone wojska niemieckie. Według relacji Kirchnera do więzienia weszło około od 100 do 120 powstańców, do których strzelali żołnierze niemieccy. Walki trwały do 2 sierpnia, jednak powstańcom nie udało się opanować więzienia. W odwecie władze niemieckie zrealizowały pomysł SS-obersturmführera Martina Patza, który polegał na egzekucji więźniów.

Żołnierze niemieccy przejęli w zarząd więzienie mokotowskie. Rozbrojono polskich funkcjonariuszy Straży Więziennej.
Jeszcze tego samego dnia Niemcy wyprowadzili sześćdziesięcioosobową grupę więźniów, głównie mężczyzn, którym rozkazano wykopać doły na dziedzińcu, były to trzy rowy o głębokości jednego metra, a szerokości trzy. Esesmani wystrzelali tę grupę więźniów wykopującą tuż przed chwilą doły. Zabito nad tymi grobami następną grupę z Izby Chorych. Natomiast ci, którzy zauważyli co czynili Niemcy na dziedzińcu, wszczęli alarm, m.in. wołając na pomoc Powstańców Warszawskich.
 
Niektórzy, mniej chorzy więźniowie uciekli z izby wspiąwszy się po prześcieradłach na strych, na którym schowali się przed wrogiem i doczekali tam nocy. Dzięki temu uniknęli losu pozostałych więźniów. A proceder mordowania więźniów trwał godzinami, niemal cały dzień. Żołnierze niemieccy przy tym spożywali bardzo dużo alkoholu. Wyprowadzali kolejne grupy z pięciu oddziałów.
 
Czoła niemieckim żołnierzom zdołały stawić oddziały VI i VII. Więźniowie stoczyli walkę o życie. Na oddziale VI więźniowie ewakuowali się z cel poprzez wybijanie dziur w ścianach do cel obok, też rozbijali ławami drzwi wejściowe, a sienniki wykorzystali jako płonące barykady, ponieważ wyłożyli nimi przejścia do niżej usytuowanych wydziałów. Powstałe płomienie, jak i dym, skutecznie odcięły drogę niemieckim żołnierzom starających się pochwycić więźniów. W tej sytuacji żołnierze przeszli przez oddział VI na oddział VII. W takcie wchodzenia do jednej z cel, na esesmanów wyskoczył młody więzień. Podczas krótkiej szarpaniny otrzymał on postrzał. Kiedy Niemcy chcieli go dobić, pozostali więźniowie rzucili się w jego obronie, w wyniku czego przejęli oni uzbrojenie od żołnierzy. Po chwili rzucone granaty przez więźniów na korytarz zmusiły do odwrotu esesmanów. Na oddział próbowała ponownie wejść tym razem spora grupa uzbrojonych niemieckich żołnierzy, z którymi więźniowie ponownie stoczyli walkę. Ci drudzy odebrali broń, a część Niemców zbiegła. Nocą około 300 więźniów zdołało po dachu więzienia zbiec z obiektu na aleję Niepodległości, obszar objęty przez Powstańców. Ucieczka ta była możliwa do zrealizowana też dzięki pomocy udzielonej przez mieszkańców cywilnych Mokotowa, którzy przynieśli drabiny.
 
Należy tutaj jeszcze nadmienić, że gdy wykopane doły przez więźniów były już przepełnione zwłokami zabitych, niemieccy żołnierze przechodzili z ofiarami na drugą stronę ulicy Rakowieckiej. Szacuje się, że zginęło podczas tej masakry w dniu 2 sierpnia 1944 r. około 600 więźniów. Co więcej, nie wiadomo do dziś jaki los spotkał polską służbę więzienną przy Rakowieckiej. Ponadto Niemcy wykorzystali teren więzienia do zabijania ludności cywilnej Mokotowa.
 
Niemieckie wojska przejęły 27 września 1944 r. rejon Mokotowa z rąk Powstańców, a samo Powstanie Warszawskie, po 63 dniach walki, upadło i zakończyło się 2 października 1944 r.
 
Do ekshumacji ciał więźniów mokotowskich przystąpiono w kwietniu 1945 r. Podjęli się tego Polski Czerwony Krzyż wraz z zarządem miejskim. Podczas prac ekshumacyjnych, wydobyto około 400 ciał. Większość z nich była w ubiorze więziennym. Wstępne oględziny ciał wykazało, że ofiary były zabijana na dwa sposoby. Jednym z nich był strzał w głowę, a drugim duszenie. Autor pomysłu zabójstwa mokotowskich więźniów, Martin Patz, został skazany w 1980 r. przez niemiecki sąd w Kolonii na 9 lat więzienia.
 

Wstrząsający opis zbrodni  z 1944 r. przekazał w maju 1948 r. Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie Antoni Porzygowski, więzień „Mokotowa”, który cudem uniknął śmierci: 

„W dniu 2 VIII 1944 r. około godziny 16-tej oddział SS, zdaje się z koszar położonych naprzeciwko więzienia zajął więzienie. SS-mani zabrali więźniów z dwóch oddziałów na dole, gdzie siedzieli więźniowie pod śledztwem. Kazali im kopać doły długości 25 m do 30 m, szerokości 2 m, głębokości 1 m. Wzdłuż pawilonu X po stronie pralni, drugi na placu spacerowym od strony ulicy Aleje Niepodległości, trzeci na placu spacerowym od strony ulicy Kazimierzowskiej. Widziałem to z okien mojej celi na pierwszym piętrze od strony placów spacerowych, widziałem, jak w czasie kopania dołu przez więźniów grupa ok. 12 SS-manów piła wódkę z pełnych butelek litrowych wyjmowanych ze skrzyni. Po wykopaniu dołów widziałem, jak SS-mani kazali stanąć twarzą do dołu grupie około 60 więźniów, którzy kopali i strzelali do nich z ręcznych karabinów maszynowych od tyłu. Słyszałem, jak SS-mani otwierali na pierwszym piętrze cele i zabierali więźniów, których następnie przyprowadzili do dołów grupami po kilkunastu i rozstrzeliwali od tyłu. Niektórym przed rozstrzelaniem kazali zdejmować buty i ubranie. Widziałem, jak w ten sposób rozstrzelano część więźniów, także z izby chorych. […] Posłyszałem, iż do mojej celi zbliżają się SS-mani i wtedy ukryłem się pod łóżkiem. Byłem wtedy tylko w celi z Janem Landzkim (pod śledztwem za handel nielegalny). […] SS-mani zabrali najprzód Landzkiego. Następnie SS-man podniósł łóżko i zaczął mnie kopać nogami i wyprowadził mnie nieco później. Schodząc z pierwszego piętra, widziałem na parterze Landzkiego w grupie innych więźniów. […] Mnie wyprowadzono pojedynczo do dołu koło kotłowni na placu spacerowym od strony Alej Niepodległości. SS-man kazał mi odwrócić się twarzą do dołu, strzelił i kopnął nogą. Kula przeszła mi za uchem (słyszałem świst) i upadłem twarzą na zwłoki. Leżałem bez ruchu, a po chwili już oprzytomniałem. Na mnie padały zwłoki. Słyszałem strzały egzekucyjne oraz dobijające rannych, gdy ktoś się poruszył. W pewnej chwili nie mogąc znieść ciężaru zwłok, postanowiłem wstać i skończyć życie, byłem pewny, że SS-mani zaraz po podniesieniu się zastrzelą mnie. Spojrzałem do góry i zobaczyłem, że nikogo nade mną nie ma. Z trudem wydostałem się spod trupów, gubiąc portfel i wyczołgałem się pod kotłownię, gdzie się zagrzebałem w miał. Razem ze mną wydostał się spod trupów więzień, którego nazwiska nie znam. Wiem, że rozstrzelano mu wtedy ojca i brata. Był sam ranny w ucho prawe”. Więźniowie obserwujący z wyższych pięter głównego budynku przebieg egzekucji podjęli próbę samoobrony. Jej przebieg opisał jeden z uratowanych więźniów:„Kiedy zaczęła się egzekucja, więźniowie podnieśli ogromny wrzask, wołając o pomoc ze strony powstańców. Krzyk ten usłyszeli chorzy będący w oddzielnym budynku i lżej chorzy po prześcieradłach wdrapali się na strych, a w nocy poprzez mur uciekli. Ciężko chorych Niemcy zmusili do wyjścia i nad dołem zastrzelili. […] Następnym oddziałem miał być oddział VI, na którym byłem i ja (cela 32). Widząc, co się dzieje, postanowiliśmy próbować ucieczki lub zginąć w walce. W tym czasie kiedy trwała egzekucja, my przy pomocy ław wybiliśmy drzwi od cel na korytarz (cela 32, 34), dokładnie już nie pamiętam, i na korytarzu podpaliliśmy sienniki i słomę, uprzednio już wyrzucone, tworząc ogromną barykadę. Kiedy Niemcy zobaczyli, że cały korytarz jest w ogniu, otworzyli ogień wzdłuż korytarza. Wszystkich drzwi do cel nie można było otworzyć, więc więźniowie powybijali dziury w ścianach od jednej do drugiej celi i w błyskawicznym tempie, nie będąc narażonym na ostrzał, mogliśmy swobodnie poruszać się wzdłuż całego oddziału VI. Niemcy, nie mogąc przez ogień przejść, wkroczyli na oddział VII. Z celi 36 ocalał tylko jeden, co zdążył ukryć się w sienniku. Po bohatersku zachowała się cela 37. Kiedy trzech Niemców weszło do celi, jeden z młodych chłopaków stawił opór, a kiedy otrzymał postrzał i runął na asfalt celi, rozwścieczony Niemiec rzucił się na niego. Było to jakby hasłem dla więźniów. Porwali za kubki, miski, noże i co kto miał pod ręką i dalej na Niemców. Dwaj Niemcy uciekli na korytarz, a w międzyczasie jeden z więźniów wyrwał granaty zza pasa ubitego już Niemca i rzucił je na korytarz za uciekającymi. Po wybuchu granatów Niemcy uciekli na dół po pomoc (oddział VI, VII, IX były na drugim piętrze), lecz więźniowie z oddziału VI, korzystając z ich osłupienia, zbudowali potężną barykadę z żelaznych łóżek (wyrwane ze ścian), stołów i ław, uniemożliwiając w ogóle dojście z dołu po schodach na nasze oddziały VI, VII i IX. Dokoła barykady podłożone były sienniki ze słomą, ażeby na wypadek ataku podpalić je. W tym samym czasie ubitego Niemca z celi 37 wsadzono głową do ogromnej beczki z wodą stojącej na korytarzu, zabierając granaty i pistolet. Resztę drzwi na oddziale VII piorunem wybito, po czym przystąpiliśmy do rozbijania drzwi oddziału IX, gdzie byli trzymani tzw. »małolatki« do lat 16 czy 17. W czasie całej tej akcji zapadł wieczór i po wybiciu wszystkich drzwi stojących na przeszkodzie oraz wybiciu dziur w ścianach (gdzie nie było innego wyjścia) i dachu, po murach i dachach wśród ulewnego deszczu w nocy z 2 na 3 sierpnia 1944 r. uciekliśmy na Aleje Niepodległości. Teoretycznie więc ocalał cały oddział VI i IX oraz VII bez celi 36. Piszę teoretycznie, bo dużo zginęło jeszcze w czasie samej ucieczki lub też później w powstaniu”.

 

Czas komunizmu

Władze komunistyczne niezwłocznie wykorzystały gmach więzienia „zgodnie z przeznaczeniem”. Niestety, niewiele można powiedzieć o historii więzienia w pierwszych miesiącach 1945 r. Placówka została obsadzona przez jednostki armii sowieckiej, które stacjonowały tu najprawdopodobniej do połowy marca 1945 r., kiedy to obiekt przekazano Departamentowi Więziennictwa i Obozów Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Na terenie więzienia prowadzone były wówczas prace ekshumacyjne – wydobywano zwłoki zamordowanych przez Niemców w czasie Powstania Warszawskiego więźniów i mieszkańców Mokotowa. 

Trudno byłoby odtworzyć historię więzienia przy Rakowieckiej bez przywołania wspomnień osób tam przetrzymywanych. Ich pamięć oraz zapiski są dla historyków wręcz bezcennym źródłem informacji, pozwalającym na odtworzenie czasu, gdy „gwałt uchodził za męstwo, a cnota i patriotyzm były reliktem przeszłości”. 

Stanisław Krupa, żołnierz harcerskiego batalionu Armii Krajowej „Zośka” i uczestnik Powstania Warszawskiego, tak opisał po latach pierwsze chwile spędzone na Rakowieckiej:

„W MBP przebywałem krótko. Zaprowadzono mnie do jakiegoś pokoju na parterze. Nareszcie zobaczyłem mundur, za biurkiem siedział jakiś major. 

– Spisać personalia i na »Dziesiątkę«. U nas nie ma już wolnych cel. Tylko się pospieszcie, bo się tu dziś zakorkujemy…

Po 20 minutach wsiadłem ponownie do »cytryny«, w takiej samej eskorcie, a po dalszych 10 minutach stanęliśmy przed bramą więzienia przy ul. Rakowieckiej na Mokotowie. Otwarła się niemal natychmiast, jakby nas oczekiwano. Szczęknęły ciężkie drzwi, po nich jedna i druga krata, długi korytarz, znowu dwie kraty i opuściliśmy główny gmach. Stanęliśmy przed wąskim, długim pawilonem, z wejściem w szczytowej ścianie. Znowu zaskrzypiały drzwi, szczęknęła krata. Przekazano mnie jakiemuś facetowi w mundurze podobnym do wojskowego. Mój dotychczasowy opiekun niedbale zasalutował i opuścił pawilon, a nowy, nie spojrzawszy na mnie, zastukał w kolejną żelazną kratę. Z głębi korytarza nadszedł drugi mundurowy i od wewnątrz otworzył bramkę.

– Za mną – rzucił w moją stronę.

Znalazłem się w długim, słabo oświetlonym korytarzu, po jego obu stronach ciągnęły się jedne przy drugich drzwi z judaszami. Na wysokości I piętra, po obu stronach korytarza, przy ścianach biegła żelazna galeryjka, wiodły na nią żelazne schody. Mój »przewodnik« skierował się na te schody, ja za nim. Stanęliśmy przed jakimiś drzwiami. Zgrzytnął klucz…”.

Przywożeni na Rakowiecką więźniowie wiedzieli, dokąd trafiają. Więzienie to cieszyło się ponurą sławą niemal od pierwszych dni funkcjonowania jako jednostka Wydziału Więzień i Obozów MBP. Zatrzymanych straszono tym miejscem już podczas wstępnych przesłuchań w siedzibach UB, w celu psychicznego zmiękczenia i wymuszenia obszernych zeznań. Ale to, że ktoś uległ strachowi i złożył je, nie oznaczało bynajmniej, że nie zostanie tam osadzony. Placówka, pełniąca funkcję więzienia śledczego, przeznaczona była dla tych, wobec których resort bezpieczeństwa miał poważniejsze plany niż pojedyncze przesłuchanie. 

Niezwykle interesująca jest kwestia umiejscowienia więzienia przy ul. Rakowieckiej w strukturach MBP. Formalnie podlegało ono Departamentowi Więzień i Obozów MBP, w rzeczywistości jednak większą częścią więzienia zarządzał od 29 czerwca 1947 r. (tj. od momentu utworzenia) dyrektor Departamentu Śledczego MBP Józef Różański. Podlegały mu pawilony X, XI oraz, od jesieni 1949 r., tzw. Pałac Cudów. Placówka była klasycznym przykładem więzienia śledczego, w którym, poza przetrzymywaniem zatrzymanych osób, przebiegało całe śledztwo: prowadzono przesłuchania, przygotowywano akt oskarżenia, toczyły się rozprawy sądowe.

Od miejsca tego odstraszała zarówno jego architektura, jak i historia okupacyjna. „Po przekroczeniu bramy od wspomnianej ulicy Rakowieckiej, po prawej stronie widziało się Pawilon Ogólny, rozciągający się wzdłuż ulicy w kształcie litery »T«. Prawe jego skrzydło zajmowali mężczyźni, lewe przeznaczone było dla kobiet, tam też znajdował się szpital więzienny. To skrzydło wysunięte było w kierunku ulicy Rakowieckiej. W piwnicach znajdowały się cele i małe pojedynki, nad nimi dawna kaplica. Za Pawilonem Ogólnym, prostopadle do ulicy Rakowieckiej, usytuowany był Pawilon Śledczy – »Dziesiątka«. Ostatnie jego piętro stanowiły malutkie cele, stanowiące tzw. »Jedenastkę«. Na lewo od tego budynku w końcu 1949 roku uruchomiono pawilon, w którym przeprowadzano przesłuchania. Był on połączony podziemnymi przejściami z »Dziesiątką«. Po 1950 roku Pawilon Śledczy przedłużono, dobudowując z tyłu tzw. »Dwunastkę«. W celach tam znajdujących się były lepsze warunki. Siedzieli w nich ludzie z tzw. »odchylenia gomułkowskiego«, tam też przebywał Moczarski z generałem SS Stroopem. Obok »Dwunastki« stał też mały pawilon, w którym wykonywano wyroki śmierci. Skazanych za przestępstwa kryminalne i za współpracę z Niemcami wieszano. Więźniów politycznych natomiast prowadzono do specjalnej celi, a na schodach z kilku stopni otrzymywali strzał w tył głowy. Relacje te przekazywali więźniowie niemieccy, którzy często wynosili ciała pomordowanych. W późniejszym czasie celę przeznaczoną na wykonywanie wyroków śmierci urządzono w podziemiach »Dwunastki«. Miała ona już osłonę akustyczną, tak że od tego czasu nie słychać było odgłosu wystrzałów podczas egzekucji więźniów politycznych”.

 

X Pawilon

Najbardziej ponurą sławę zyskał Pawilon X, podlegający Departamentowi Śledczemu MBP. Znajdujące się w nim cele (26-27 na każdym piętrze) miały wymiary ok. 2 na 3,5 m. W okresie międzywojennym przeznaczone były dla jednej osoby. W okresie stalinowskim siedziało w nich od sześciu do ośmiu osób. W każdej celi, w rogu przy drzwiach, stał niczym nieosłonięty sedes z bieżącą wodą. Pod sufitem znajdowały się małe okna z solidnymi kratami, dodatkowo zabezpieczone od zewnątrz grubą blachą, zwaną blindą. Łóżek w celach nie było – więźniowie spali na siennikach rozkładanych na betonowej podłodze.

Wszystkich więźniów budzono już o godz. 5 rano. Myli się w sedesie. Kilka minut po pobudce odbywał się poranny apel, podczas którego stali na baczność pod ścianą. Po apelu pozwalano zabrać ubranie i buty, które po wieczornym apelu wystawiano na korytarz. Około 6 rano rozdawano więźniom śniadanie, na które składały się kubek zbożowej kawy i kawałek chleba.

Od godz. 7 rozpoczynały się przesłuchania. Nigdy nie było wiadomo, kto będzie na nie wezwany, a samo wyczekiwanie było dodatkową formą tortury psychicznej.

Teoretycznie przesłuchania trwały do godz. 15. W praktyce porę wybierali sami oficerowie śledczy i to oni decydowali, czy śledztwo będzie trwało cztery czy dwadzieścia cztery godziny. 

Więźniów przebywających w Pawilonie X nie wyprowadzano na spacery. Nie byli również prowadzani do łaźni, na pierwszą kąpiel mogli liczyć dopiero po przeniesieniu do Pawilonu Ogólnego.

Do jesieni 1949 r. przesłuchania odbywały się na ostatnim piętrze Pawilonu X, z którego bardzo często dochodziły krzyki torturowanych. Potem przeniesiono je do specjalnie w tym celu wybudowanego pawilonu, nazwanego przez więźniów Pałacem Cudów, który z Pawilonem X łączyło podziemne przejście. Znajdujące się w nim pokoje przesłuchań wyposażono w specjalną izolację akustyczną i wygłuszone drzwi, aby nie było słychać krzyków. Jeden z torturowanych tam więźniów wspominał: „Bito mnie pięściami i linijką – po twarzy i po rękach, bito metalowym prętem w nogi pod kolana. Jak mięśnie zdrętwiały i padałem, podnoszono mnie kopniakami. Kopano, gdzie popadło, najchętniej w krocze. Kiedy moi oprawcy stwierdzili, że bicie już na mnie nie działa, sięgali po inne sposoby. Wiązano mi ręce oraz nogi i sadzano na haku, w ten sposób, że plecami opierałem się o ścianę, a wyciągnięte, skrępowane nogi opierano o taboret. Boże, cóż to za koszmarna tortura. Cały ciężar ciała spoczywa na centymetrowej grubości końcówce wbitego w ścianę i zagiętego – w pewnej odległości i pod kątem prostym – żelaznego haka. W dodatku sadzają cię tak, żebyś opierał się na kości ogonowej. Nawet niewielkie poruszenie powoduje, że hak wbija się w odbytnicę. Ile razy ja przy tej operacji mdlałem…”.

Wymuszone torturami zeznania były podstawą do przygotowania aktu oskarżenia i zamknięcia śledztwa. Rozprawy odbywały się bardzo często na terenie więzienia. W żargonie więziennym nazywano je „kiblówkami”, przeprowadzano je bowiem w celach, a oskarżony siedział zazwyczaj na sedesie, przez więźniów zwanym „kiblem”. Rozprawy były tajne i nieraz odbywały się bez udziału obrońców. 

Bohater Bitwy o Anglię, mjr Stanisław Skalski, po prawie dwóch latach śledztwa sądzony w procesie „kiblowym”, opowiadał: „Pamiętam, był Wielki Piątek. Jak mnie wywołali z celi, akurat oddziałowy wydawał obiad. Zdążyłem go wziąć, ale nie zdążyłem zjeść. »Prędzej, prędzej«, ponaglał strażnik. Nawet nie wiedziałem, że idę na swój proces. Gdy wróciłem, zupa była jeszcze ciepła. Ile więc mógł trwać cały proces – pół godziny maksimum. Sądził mnie major Widaj. Do niczego w śledztwie, jak i na rozprawie się nie przyznałem. Jedyny świadek, jakiego wezwano – Władysław Śliwiński – też zaprzeczył, abym przekazywał mu jakieś wiadomości lub orientował się w jego szpiegowskiej działalności…

Mimo to ogłoszony wyrok brzmiał: Sąd Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej uznaje Stanisława Skalskiego, byłego majora WP, za winnego działalności szpiegowskiej na rzecz Stanów Zjednoczonych oraz Anglii i za to skazuje go na karę śmierci”.

 

„Pałac Cudów” i karcery

Na początku 1950 r. do Pawilonu X dobudowano Pawilon XII. Podobnie jak pawilony X, XI i Pałac Cudów, formalnie podlegał on Departamentowi Więziennictwa i Obozów MBP, w rzeczywistości był jednak zarządzany przez Biuro Specjalne MBP, a od 31 listopada 1951 r. przez utworzony z tą datą Departament X MBP. Warunki panujące w nowym budynku były o wiele lepsze niż w pozostałych. Cele były większe i przetrzymywano w nich mniejszą liczbę więźniów, m.in. przebywali tam byli przedstawiciele władzy oskarżani o „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”. Według przetrzymywanego od 13 stycznia 1953 r. na Rakowieckiej gen. Józefa Kuropieski, naczelnikiem Pawilonu XII był mjr Adam Bień. Również w tym pawilonie ostatnie piętro przeznaczono na pokoje przesłuchań, ale to tamtejszy karcer, a nie one, wzbudzał największe przerażenie.

Jeden z więźniów Rakowieckiej tak opisał to miejsce: „W końcu korytarza cela o wymiarach metr na metr, tak żeby delikwent nie mógł się położyć. Bez okna. Zastępował je malutki otwór wentylacyjny – w lecie zamykany, zimą otwierany. Powierzchnia ścian i podłogi bardzo szorstka, wykładana gruboziarnistym, ostrym żwirem. A siedziało się nago i boso. Jeszcze jeden ciekawy pomysł konstrukcyjny. Podłoga w karcu była o kilka centymetrów niżej niż próg i podłoga korytarza. To ze względów higienicznych. Więźnia zamykano i niewiele się nim interesowano. Teoretycznie, za tzw. własną potrzebą wyprowadzano go wtedy, kiedy zażądał. W praktyce bywało różnie. Strażnik nie słyszał walenia w drzwi bądź nie miał akurat czasu, a mógł go nie mieć, i to bardzo długo, szczególnie w nocy. Więzień zaś nie wiedział, kiedy jest dzień, a kiedy noc. W karcerze na okrągło, 24 godziny na dobę, panował jednak półmrok. Stukał więc do drzwi, stukał i w końcu siusiał pod siebie, a nawet załatwiał grubszą potrzebę, tam gdzie stał. Karca nie czyszczono. »Skoroś taki świntuch, to stój w tym, co nalałeś«.

Gwoli prawdzie trzeba przyznać, że pensjonariuszowi karca dawano jeść tak samo jak innym więźniom. Czy on był w stanie zjeść, to już inne zagadnienie. I tak dzień po dniu, noc po nocy. Od czasu do czasu w uchylonych drzwiach zjawiał się oficer śledczy:

– No co, namyśliłeś się – będziesz mówił prawdę? Że co, że już powiedziałeś, że nie masz nic więcej do dodania. No to myśl dalej…

Po jakimś czasie – różnym u różnych ludzi – delikwent dostawał przywidzeń i omamów, żył jak w malignie. Niejeden nie wytrzymywał i przyznawał się do tego, co mu wmawiali i podpisywał, co mu dali do podpisania. Co później będzie, jaki dostanie wyrok – nieważne, byle skończył się ten koszmar”.

Niemal każda chwila pobytu więźniów w XII pawilonie oraz praca personelu były ściśle określone Regulaminem wewnętrznym Pawilonu „A”. Składał się on z trzech części: obowiązki komendanta pawilonu, obowiązki inspekcyjnych i obowiązki oddziałowych. Załącznik nr 1 szczegółowo opisywał przebieg dnia i wymagania wobec więźniów. Dla przykładu, „więźniowie po złożeniu kostek w celi ustawiają się w szeregu frontem do wyjścia trzy kroki od drzwi niezależnie od tego, ilu ich jest w celi, po otwarciu drzwi przez oddziałowego jeden z więźniów wykłada na korytarz ubrania, obuwie, ręczniki, miski, kubki, łyżki i okulary – jeżeli któryś z więźniów je posiada – i staje w szeregu na swoim miejscu. Inspekcyjny po sprawdzeniu stanu więźniów oraz krat i siatek w celi mówi »dobranoc« i oddziałowy zamyka drzwi. […] Wykładanie ubrań przez więźniów w czasie apelu rozpoczyna się od południowej strony po obu stronach jednocześnie z przerwami, to znaczy gdy wschodnia strona zamyka cele, to zachodnia otwiera, i tak na przemian, posuwając się ku części północnej. […] W czasie apelu światła jasne pogasić na korytarzach, a zapalić światła zielone. […] kąpiel więźniów odbywa się raz na dwa tygodnie, golenie raz w tygodniu”.

W celach śmierci

Więźniowie skazani na karę śmierci byli przetrzymywani głównie w kilkudziesięcioosobowych celach Pawilonu Ogólnego. 

Mieczysław Chojnacki, były żołnierz Armii Krajowej i Ruchu Oporu Armii Krajowej z Obwodu „Mewa”, skazany przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie na karę śmierci, wspominał po latach wygląd celi śmierci:

„Z magazynu przez dziedziniec wróciliśmy do budynku, w którym rejestrowano mnie i zaprowadzono na pierwsze piętro. Wszędzie po drodze otwierano i zamykano kraty przede mną i za mną, aż wreszcie na piętrze weszliśmy do dość długiego korytarza. Po lewej jego stronie widniało pięć czy sześć metalowych drzwi (krata okryta blachą stalową), zatrzymano mnie przy drugich od wejścia. Ze zgrzytem zamka oddziałowy otworzył je, wszedłem do środka i stanąłem oszołomiony ilością znajdujących się w tym pomieszczeniu ludzi, a było ich ponad osiemdziesięciu. Cela ta, a raczej sala, miała wymiary 10 × 6 m i około trzech metrów wysokości, o dwóch dużych zakratowanych oknach wychodzących na dziedziniec więzienny, a usytuowanych naprzeciwko drzwi. Z prawej strony od drzwi stały wzdłuż dłuższej ściany cztery stoły drewniane z desek gładzonych, ale niemalowanych i przy każdym po dwie duże ławy. Po lewej stronie od wejścia do celi widniała ułożona w rogu sterta sienników do wysokości 2 m, przykryta kocami bardzo wytartymi i gatunkowo lichymi, dalej przy ścianie dwie ławy, w drugim kącie przy oknie ubikacja. Zamiast podłogi położono beton, po którym więźniowie chodzący w drewniakach wydawali charakterystyczny stukot”.

Życie i tych więźniów przebiegało według ustalonych reguł. Pobudka następowała codziennie o godz. 6 rano. Składano wtedy w kącie celi w kostkę rozesłane na noc szczelnie na betonie sienniki, wypełnione niewielką ilością słomianej sieczki, które, wśród tumanów unoszącego się z nich pyłu, przykrywano kocami. Mycie odbywało się w dużych ustawionych na ławach misach, do których wodę nalewano z kranu znajdującego się przy sedesie. Potem więźniowie zakładali szare płócienne ubrania i czekali na śniadanie, które przynoszono między siódmą a ósmą. „Kalifaktorzy” (więźniowie porządkowi) w obecności strażnika rozdawali porcje chleba i nalewali do misek wodnistą kawę zbożową. 

Po śniadaniu więźniowie porządkowi (byli nimi zazwyczaj Niemcy) sprzątali salę, m.in. zmywając betonową podłogę. Czas do obiadu upływał na spacerowaniu „w kieracie”, to jest chodzeniu pojedynczo lub parami wokoło, czytaniu wypożyczonych z więziennej biblioteki książek, zajęciach gospodarczych lub dyskusjach. W tym też czasie, w godzinach pracy administracji więziennej, załatwiano sprawy administracyjne więźniów.

Około godz. 13 „kalifaktorzy” w asyście strażników roznosili składający się z jednego dania obiad. Zwykle serwowano wodnisty kapuśniak, zupę z kaszy, brukwi [czy to były dwie zupy – z kaszy lub brukwi? Jeśli tak, to tę brukwiową trzeba przenieść do kategorii zup jarzynowych] lub zupę jarzynową z suszonej marchwi. 

Czas wolny do kolacji spędzano podobnie jak przed południem. Między godz. 18 a 19 roznoszono kolację, którą stanowiła gorąca kawa zbożowa.

Około godz. 19 ogłaszano apel wieczorny: dowódca zmiany odbierał meldunek od starszego celi. Po apelu więźniowie rozbierali się i rozkładali na betonowej podłodze sienniki. Monotonię pobytu w celi śmierci przerywały momenty, zachowywane na zawsze w pamięci więźniów, wobec których zastosowano złagodzenie kary. 

Na wykonanie wyroku lub jego uchylenie więźniowie czekali zazwyczaj ok. 100 dni. Egzekucje odbywały się zwykle w porze apelu wieczornego lub późnym wieczorem. Więźniowie mogli się zorientować, że dzieje się coś ważnego, po zwiększonej liczbie i zachowaniu strażników oraz przeciągającym się czasie trwania apelu.

W okresie, gdy wyroki śmierci wykonywano m.in. w nieistniejącym dziś bunkrze za magazynem odzieżowym, ci z więźniów, którzy mogli wyjrzeć przez okno na więzienny dziedziniec, widywali rozstawionych wokół niego uzbrojonych strażników i prowadzony przez naczelnika swoisty kondukt udających się za ten budynek. Był to sygnał, że odbędzie się egzekucja. Nigdy nie było wiadomo, kto zostanie zabity.

Skazani na karę śmierci przebywali nie tylko w celach ogólnych, lecz również pojedynczych, byli także przywożeni z innych więzień Warszawy, m.in. z więzienia przy ul. 11 Listopada. Ostatnia droga skazanego wiodła wówczas z Pawilonu Ogólnego, wzdłuż magazynu odzieżowego, do bramy między owym magazynem i łaźnią, a stamtąd do oddalonego o kilkanaście metrów bunkra. Czasami, po upływie kilku sekund, słychać było pojedynczy przytłumiony strzał. 

 

Egzekucje

Zwłoki więźniów zabitych na Rakowieckiej w wyniku wyroków Wojskowych Sądów Rejonowych, nie były wydawane rodzinie. Do końca 1947 r., jako rzekomych zbrodniarzy hitlerowskich i kolaborantów, grzebano ich na łące przylegającej do cmentarza na Służewcu. Jednak od początku 1948 r. potajemnych pochówków dokonywano wyłącznie na terenie utworzonego w 1945 r. Cmentarza Komunalnego na Powązkach, dzisiaj wchodzącego w skład Cmentarza Wojskowego (obecnie kwatera „Ł”, tzw. „Łączka”).

Wszystkie pochówki odbywały się w nocy. Do wykopanego wcześniej grobu o głębokości ok. 2 metrów, szerokości ok. 70 cm i długości ok. 2 metrów, podjeżdżano samochodem (początkowo była to furmanka) i bezpośrednio zrzucano ciała do dołu. W większości przypadków grzebano zwłoki bez trumny, czasami w tzw. półtrumnie, czyli skrzynce zbitej z desek. Następnie dół zasypywano, a teren starannie zrównywano z ziemią. Zdarzało się, że do jednego dołu wrzucano po kilka ciał, zależnie od liczby wykonanych egzekucji.

Inaczej postępowano ze zwłokami osób, które zmarły lub zostały zamordowane na Rakowieckiej, lecz nie były po wyroku sądowym. Wszyscy byli oficjalnie grzebani również na terenie Cmentarza Komunalnego, lecz na terenie obecnej kwatery F. 

Poza opisanym bunkrem, w którym strzałem w tył głowy mordowano więźniów politycznych (w jego miejscu stoi obecnie budynek hotelowy Służby Więziennej), wyroki śmierci wykonywano w więzieniu przy ul. Rakowieckiej 37 i jeszcze w co najmniej trzech miejscach. Pierwszym z nich była niewielka cela w przejściu podziemnym łączącym Pawilon X z „Pałacem Cudów”, czyli wybudowanym jesienią 1949 r. pawilonem przesłuchań (dzisiaj znajduje się tam hydrofornia). Drugim miejscem była piwnica małego pawilonu stojącego obok Pawilonu XII (obecnie w budynku tym mieszczą się więzienne oddziały szpitalne), a trzecim parter głównego pawilonu, gdzie wyroki śmierci na więźniach kryminalnych oraz zbrodniarzach hitlerowskich wykonywano przez powieszenie. Tam, gdzie niegdyś ustawiona była szubienica, teraz znajdują się szatnie pracowników więzienia.

Poza celami „KS-iaków” w Pawilonie Ogólnym mieściły się też pomieszczenia dla więźniów, którzy mieli zostać przewiezieni do innych zakładów karnych. Warunki życia w tych celach były niezwykle trudne: przed wojną przeznaczano je dla 30-40 osób, po wojnie natomiast stłaczano w nich od 100 do 180 więźniów. Było tak ciasno, że w nocy, aby przewrócić się na drugi bok, trzeba było wydać komendę dla wszystkich więźniów. Na celę przypadała tylko jedna muszla klozetowa, która nierzadko służyła również jako umywalka. W związku z brakiem wody, pomimo starań więźniów o utrzymanie czystości, panował powszechny brud. Szczególnie dokuczliwe były dotkliwie gryzące wszy i pluskwy. Latem w przepełnionych celach było bardzo gorąco i duszno, co zwłaszcza u starszych osób powodowało zawały serca. Spacery na świeżym powietrzu trwały od kilku do kilkunastu minut na dobę – i pozwalano na nie tylko tym więźniom, którzy nie byli karani dyscyplinarnie. Podczas spacerów cele poddawane były rewizjom, młotkami sprawdzano też, czy nie podpiłowano krat. Częstym zjawiskiem było przeprowadzanie „kipiszów” w tym samym czasie, kiedy rozebranych do naga więźniów poddawano skrupulatnej rewizji osobistej. 

Szpital więzienny

Szczególnymi miejscami w mokotowskim więzieniu były izba chorych i więzienny Szpital Okręgowy, w których wycieńczeni długotrwałym śledztwem oraz fatalnymi warunkami panującymi w przepełnionych celach więźniowie znajdowali pomoc lekarską. Kierował ich tam lekarz ambulatorium, do którego zgłosić się mogli dwa razy w tygodniu. Przeznaczona dla 44 więźniów izba chorych była pierwszym miejscem, do którego trafiały osoby zakwalifikowane do dalszego leczenia w izolacji od pozostałych więźniów. Składała się ona z sal męskiej i kobiecej, dwóch izolatek i sali dla przewlekle chorych – w większości osób chorych na gruźlicę. Na przełomie 1947 i 1948 r. więźniowie przebywali w izbie chorych od trzech do sześciu dni, a następnie wracali do cel lub kierowano ich do Szpitala Okręgowego. 

Obok izby chorych znajdowała się tzw. cela matek, w której przebywały kobiety ciężarne oraz matki z dziećmi urodzonymi w więzieniu. W lutym 1948 r. przebywało w niej 17 więźniarek.

Regulowana przepisami ustalonymi przez Departament Służby Zdrowia MBP, opieka lekarska na terenie więzienia mokotowskiego teoretycznie zorganizowana była w następujący sposób: „Każdy z lekarzy wolnościowych opiekuje się dwoma oddziałami Więzienia. Opieka ta opiera się na systematycznym obchodzie przez lekarza i kontrolę przynajmniej raz w tygodniu tych oddziałów. Wpisuje następnie swoje uwagi w zeszytach kontroli sanitarnej, które znajdują się na każdym oddziale. Niezależnie od tego, lekarz melduje swoje spostrzeżenia Naczelnemu Lekarzowi. Poza tym każdy lekarz obchodzi raz w tygodniu obiekty Więzienia, tj. kuchnię, łazienkę, piekarnię i pralnię. Dalszym elementem pracy sanitarno-zapobiegawczej jest obchód przez felczera względnie siostrę, zgodnie z planem, dwóch oddziałów Więzienia. Przy tej sposobności siostra jest pierwszym filtrem dla ambulatorium, robiąc na miejscu drobne opatrunki. Obchód przez siostrę oddziałów jest synchronizowany z planem przyjmowania więźniów przez lekarza w ambulatorium. […] Lekarz internista w razie stwierdzenia podejrzenia o schorzenie weneryczne skierowuje więźnia do wenerologa i może on też skierować więźnia na prześwietlenie oraz badanie dodatkowe. Lekarz ambulatorium korzysta również z konsultacji chirurgicznej, ginekologicznej i w poważnych przypadkach psychiatry i okulisty. Lekarz ambulatorium skierowuje więźnia na Izbę Chorych względnie do Szpitala. Izba Chorych spełnia więc rolę podwójną, jest z jednej strony dalszym filtrem dla zgłaszających się ze skargami więźniów, poza tym są w niej leczone przypadki banalne, krótkotrwałe, jak np. anginy, bronchity itp.” W praktyce opieka lekarska pozostawiała jednak wiele do życzenia. Pomieszczenia znajdujących się na jednym z oddziałów ambulatorium i izby chorych były zniszczone i nieprzystosowane do funkcji, jaką miały pełnić. Notorycznie brakowało lekarstw, podstawowego sprzętu medycznego oraz środków opatrunkowych. Podobne braki sprzętu i instrumentów medycznych odczuwał personel szpitala, a szczególnie oddział chirurgii. Brakowało lamp operacyjnych, dużego sterylizatora operacyjnego, bielizny i ubrań ochronnych (w tym fartuchów operacyjnych), cystoskopu, aparatów do transfuzji krwi i dezynfekcji wody oraz mikroskopu. Bardzo często podczas operacji brakowało krwi i plazmy.

Szpital Okręgowy znajdował się w osobnym budynku. Przeznaczony był dla 100 osób i obejmował cztery oddziały: wewnętrzny, chirurgiczny, położniczy i skórno-wenerologiczny (znajdował się na jednym z oddziałów, obok izby chorych). Przebywający w nim więźniowie umieszczeni byli w czteroosobowych salach. Od października 1947 do stycznia 1948 r. hospitalizowano 1 353 więźniów (m.in. na oddziale położniczym odebrano w tym czasie dziewięć porodów). Średni pobyt chorego w szpitalu trwał 11-12 dni.

Na przełomie 1947 i 1948 r. kadra medyczna więzienia przedstawiała się następująco: czworo tzw. lekarzy wolnościowych (cywile zatrudnieni przez Wydział Zdrowia MBP), czworo lekarzy lub felczerów więźniów (więźniowie odbywający na Rakowieckiej karę), dwie pielęgniarki wolnościowe i sześciu sanitariuszy-więźniów.

Przebywający w Pawilonie Ogólnym więźniowie, o ile nie mieli nałożonych dodatkowych kar, mogli kontaktować się z rodziną. Odbywało się to w specjalnie przeznaczonej do tego celi, przedzielonej podwójnymi siatkami, między którymi chodził strażnik. W jednej z oddzielonych części siedzieli więźniowie, w drugiej osoby, które otrzymały zgodę na widzenie. W pomieszczeniu panował ogromny hałas. Samo spotkanie trwało zaledwie kilka minut. 

 
Epilog
 

Pobyt zatrzymanego na Mokotowie trwał od kilku do kilkunastu miesięcy. W momencie uprawomocnienia się wyroku więźniów strzyżono (dotyczyło to również kobiet), przebierano w więzienne drelichy i przenoszono do więzień karnych. Podróż zaczynała się od przejazdu specjalnym samochodem na dworzec, gdzie konwojowani więźniowie przesiadali się do specjalnych wagonów, tzw. więźniarek. Mężczyzn przewożono zazwyczaj do więzień we Wronkach i w Rawiczu, kobiety do zakładów karnych w Fordonie i Inowrocławiu. 

Brutalne przesłuchania, cuchnące, zarobaczone cele, upokarzający proces, a na końcu tej drogi strzał w głowę lub wieloletnie więzienie – takie były losy Polaków, którzy w latach 1945–1956 zetknęli się z ludźmi bezpieki w mokotowskim więzieniu. Pomimo blisko 50 lat, jakie upłynęły od tych tragicznych wydarzeń i opublikowania wielu wspomnień, są wśród byłych więźniów Rakowieckiej tacy, którzy nie chcą wspominać. Wolą pamiętać lata bojów z okupantem niemieckim i okres walki w niepodległościowym, antykomunistycznym podziemiu. Są z nich dumni, te wspomnienia nie bolą. 

Ich oprawcy również nie chcą wspominać tego okresu, choć z całkiem innych powodów. Według niepełnych danych, w więzieniu na Rakowieckiej zmarło lub zostało zamęczonych około trzech tysięcy osób. Większość z nich to żołnierze Polski Podziemnej. Wśród bohaterów Polski Podziemnej zamordowanych w „majestacie komunistycznego prawa” w więzieniu przy Rakowieckiej, znajdują się postacie będące symbolami walki o niepodległość. Wśród straconych jest gen. August Emil Fieldorf „Nil”, Szef Kedywu KG AK płk Antoni Olechowicz  „Pohorecki”, komendant eksterytorialnego Wileńskiego Okręgu AK i Ośrodka Mobilizacyjnego Wileńskiego Okręgu AK, legendarny dowódca 5. Brygady Wileńskiej mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, przywódcy Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, w tym Łukasz Ciepliński „Pług” , rtm. Witold Pilecki – oficer AK, którego poświęcenie pozwoliło ujawnić prawdę o obozie w Oświęcimiu, komendant XVI Okręgu NZW Józef Kozłowski „Las”, dowódca 3. Brygady Wileńskiej AK Gracjan Fróg „Szczerbiec”, por. Lucjan Minkiewicz „Wiktor”, dowódca odtworzonej 6. Brygady Wileńskiej AK i komendant 11. Grupy Operacyjnej NSZ por. Stefan Bronarski „Liść”. Wśród zmarłych w wyniku metod śledczych i więziennych warunków znajduje się m. in. legenda kresowej AK – płk Aleksander Krzyżanowski „gen. Wilk”, komendant Wileńskiego Okręgu AK.

 

 

 

Skip to content